W ostatni wieczór czwartkowy było prawie jak u Billego Joela, tzn. wieczór upłynął nam pod znakiem downtime'ów, czyli ogólnie mówiąc przestojów w grze spowodowanych albo przedłużającymi się okresami namysłów poszczególnych graczy albo zwyczajnym długim czasem oczekiwania na własną kolejkę w wieloosobowych rozgrywkach, bo w sumie naliczyłem 19 grających z czego aż po 6 osób w dwie długie gry. Lecz jak zwykle wszystko po kolei :)
Po szybkim i sprawnym wytłumaczeniu zasad przez JediPrzemo zasiedliśmy we czwórkę wraz z Magdą i Patrykiem do Kupców i Korsarzy. Jak się po chwili okazało wszyscy gracze wybrali fleuty jako startowe statki kupieckie, chociaż aż się prosiło przynajmniej o jednego korsarza ;)
W początkowej fazie wszyscy skupili się na handlu towarami oraz unikaniu pirackich okrętów, które z czasem zaczęły pojawiać się tu i ówdzie. Dzięki sporej dawce szczęścia w losowaniu towarów wkrótce zdobyłem kilka punktów sławy z handlu oraz zgromadziłem całkiem pokaźny majątek wystarczający aż nadto, by nabyć porządny statek kupiecki. Zachęcony początkowym powodzeniem (oraz szybko puchnącą kabzą) ruszyłem, mimo pełnych towaru ładowni, w kierunku najbliższego pirackiego slupa pewny zwycięstwa. Kapitan slupa (tymczasowo wspierany przez JediPrzemo) zdecydował się na błyskawiczny abordaż czym zaskoczył mnie kompletnie. I tu się zaczął dramat. Pomimo niezłego dowodzenia i nieco liczniejszej załogi (choć nie tak bardzo, jak początkowo, gdyż chcąc oszczędzić statek umieściłem jedno trafienie w załodze właśnie) mój tchórzliwy kapitan przegrał starcie z brawurowym piratem. Straciłem galeon, ulepszenia i towary w trzy czy cztery rzuty kośćmi...
Sytuację idealnie wykorzystał Patryk cierpliwie wyszukując okazje i sprzedając towary. Kilka tur później wygrał ze znaczącą przewagą :) Kasia i JediPrzemo mieli jakby mniej szczęścia w doborze towarów a i sztormy co jakiś czas zaskakiwały ich na morzu.
Podsumowując - grało mi się b. przyjemnie. Rzeczywiście można poczuć klimat - zwłaszcza dzięki plastikowym okrętom i mechanice bitew morskich, choć w całej grze była tylko jedna ;) Może niewielki minusik za całkiem spore downtime'y pojawiające się od czasu do czasu, gdy wszyscy kapitanowie akurat postanawiają korzystać z akcji port.
W tzw. międzyczasie stopniowo zebrali się umówieni wcześniej gracze na Eclipse. Jako, że jednym z nich był PiotrSmu, nie musiałem odchodzić od Korsarzy na tłumaczenie zasad (a trochę jest do wytłumaczenia). Po godzinie rzuciłem okiem co słychać w kosmosie - trwał jeszcze pierwszy etap. I tak zaglądałem co od czasu do czasu śledząc postępy w eksploracji poszczególnych graczy. To, co początkowo zwróciło moją uwagę, to zdecydowana taktyka "kontrolowanego bankructwa" Piotrka nastawiona na szybką eksplorację, zgarnięcie odkryć i kolonizację ekonomiczną oraz szybki podbój Centrum Galaktyki. Z czasem jednak na pierwszy plan wysunęło się dramatycznie wolne tempo rozgrywki. Z sześciu władców imperiów aż trzech wyeliminował... czas. Jakoś ok. 22:30 ostatnia tura dobiegła końca. Zwycięzcą okazał się, zgodnie z przewidywaniami, PiotrSmu. Natomiast (niezwykle wartościowe) drugie miejsce zajął MarcinP.
Nieco wcześniej wystartował Horror w Arkham, chociaż słowo wystartował nie będzie tu chyba na miejscu. Bardziej odpowiednim określeniem byłoby "wytoczył się" albo bardziej malowniczo "z trudem rozpoczął proces przenikania osnowy rzeczywistości". Im dalej w las (a właściwie im płytsza drzemka Przedwiecznego) tym wyraźniejsze stawało się ogólne znużenie graczy spowodowane tak oczekiwaniem na własny ruch jak i ogólną bezwładnością rozgrywki. Ostatecznie tuż przed finalną pobudką gracze zdecydowali o przegranej. Wygrał Przedwieczny.
Z moich skromnych doświadczeń w Arkham wynika, że jest to gra, która naprawdę da się lubić, ale:
Przy zachowaniu powyższych warunków Horror w Arkham daje wiele satysfakcji. Poza tym przy mniejszej liczbie graczy nie zauważyłem, by grało się krócej. Tyle tylko, że szybciej nadchodzi własna kolej.
Podobne "znużenie" odczuwali grający po sąsiedzku eclipsowcy. W Eclipse mam jeszcze mniej doświadczenia niż w Arkham, ale własne zdanie jak najbardziej ;) Przy sześciu graczach jest naprawdę dużo czasu na myślenie podczas ruchów innych graczy. Tak więc można spokojnie wprowadzić limit 30 sekund na decyzję. Po tym czasie dysk musi zostać położony - wtedy oczekiwanie na własną kolejkę znacznie się skraca a przyjemność z grania nie maleje. Trzeba tylko przywyknąć do pewnej dyscypliny, chociaż oczywiście nie każdemu musi to odpowiadać.
Najważniejsza, moim zdaniem, w obu powyższych grach (i ogólnie grach wieloosobowych - zwłaszcza z mechaniką sekwencyjną i powyżej 4 graczy) jest płynność rozgrywki oraz determinacja, by dyscyplinować gawędziarzy i super-myśliwych. W granicach rozsądku oczywiście. Jeżeli to się nie uda, granie staje się bardzo nużące ze względu na monotonię oczekiwania na ruch, co rozwala najlepsze nawet gierki.
Może następnym razem spróbować z mniejszymi składami?
W czasie, gdy trwały podwójne męczarnie przy mega stole (Horror w Arkham wraz z Eclipse zajął całą powierzchnię) po ukończeniu Kupców i Korsarzy rozegrałem zaciętą partię Small World'a, której losy ważyły się aż do samego końca. I tu muszę w sposób szczególny podziękować memu rywalowi - Roadrunnerowi dzięki któremu mam chyba pierwsze własne zdjęcie z Fenomenalnej ;)
Równolegle walczyli magowie Pasza i (prawdopodobnie) Logan - sorki - nie zawsze poprawnie kojarzę ksywkę z człowiekiem. Oto co Pasza skrobnął w temacie:
Przy naszym stoliku mieliśmy kilka partyjek w Race for the Galaxy, a nastepnie dosyć długą partię w Mage Wars. Obrana przeze mnie taktyka (męczenie przeciwnika od samego początku aniołem z defence i buff vampiryzm przyniosła pozytywny skutek i ustawiła dalszą rozgrywkę. A rozpędzona priestessa jest trudna do zatrzymania.
Za tydzień jeśli w BUWie bedzie transmisja Ligi Europy to zapewne bedzie grany Middle-Earth Quest.
Reszta Kupców (bo Korsarzy nie było) oraz Asia rozpoczęli 7 Cudów Świata. Gra niby dość lekka, szybka i przyjemna, ale jak patrzę na minę Patryka, to już sam nie wiem ;)
Na zakończenie pozostali bywalcy wieczorów czwartkowych rozegrali jeszcze partię Cytadeli. W praktyce można powiedzieć, że grała tylko Magda (wygrywając zdecydowanie - praktycznie przez knockout) a pozostali jedynie próbowali coś sklecić błąkając się jak dzieci we mgle ;) Na nic się zdały zżymania i wyszukana strategia JediPrzemo czy oryginalne (lub bardzo proste) próby innych graczy. Tego dnia Magda była nie do przejścia. Ale jest takie powiedzenie: nosił wilk razy kilka ;)
Dziękuję wszystkim uczestnikom wieczoru za przednią, choć dla niektórych wyjątkowo nużącą ;) zabawę i oczywiście zapraszam za tydzień :)
© 2013-14 Limonka Paweł Teterycz. Wszystkie prawa zastrzeżone. Web: studiolimonka.pl