14Uptown girl looking for a downtown(time) man

W ostatni wieczór czwartkowy było prawie jak u Billego Joela, tzn. wieczór upłynął nam pod znakiem downtime'ów, czyli ogólnie mówiąc przestojów w grze spowodowanych albo przedłużającymi się okresami namysłów poszczególnych graczy albo zwyczajnym długim czasem oczekiwania na własną kolejkę w wieloosobowych rozgrywkach, bo w sumie naliczyłem 19 grających z czego aż po 6 osób w dwie długie gry. Lecz jak zwykle wszystko po kolei :)

Kupcy i Korsarze

Po szybkim i sprawnym wytłumaczeniu zasad przez JediPrzemo zasiedliśmy we czwórkę wraz z Magdą i Patrykiem do Kupców i Korsarzy. Jak się po chwili okazało wszyscy gracze wybrali fleuty jako startowe statki kupieckie, chociaż aż się prosiło przynajmniej o jednego korsarza ;) 

W początkowej fazie wszyscy skupili się na handlu towarami oraz unikaniu pirackich okrętów, które z czasem zaczęły pojawiać się tu i ówdzie. Dzięki sporej dawce szczęścia w losowaniu towarów wkrótce zdobyłem kilka punktów sławy z handlu oraz zgromadziłem całkiem pokaźny majątek wystarczający aż nadto, by nabyć porządny statek kupiecki. Zachęcony początkowym powodzeniem (oraz szybko puchnącą kabzą) ruszyłem, mimo pełnych towaru ładowni, w kierunku najbliższego pirackiego slupa pewny zwycięstwa. Kapitan slupa (tymczasowo wspierany przez JediPrzemo) zdecydował się na błyskawiczny abordaż czym zaskoczył mnie kompletnie. I tu się zaczął dramat. Pomimo niezłego dowodzenia i nieco liczniejszej załogi (choć nie tak bardzo, jak początkowo, gdyż chcąc oszczędzić statek umieściłem jedno trafienie w załodze właśnie) mój tchórzliwy kapitan przegrał starcie z brawurowym piratem. Straciłem galeon, ulepszenia i towary w trzy czy cztery rzuty kośćmi...

Sytuację idealnie wykorzystał Patryk cierpliwie wyszukując okazje i sprzedając towary. Kilka tur później wygrał ze znaczącą przewagą :) Kasia i JediPrzemo mieli jakby mniej szczęścia w doborze towarów a i sztormy co jakiś czas zaskakiwały ich na morzu.

Podsumowując - grało mi się b. przyjemnie. Rzeczywiście można poczuć klimat - zwłaszcza dzięki plastikowym okrętom i mechanice bitew morskich, choć w całej grze była tylko jedna ;) Może niewielki minusik za całkiem spore downtime'y pojawiające się od czasu do czasu, gdy wszyscy kapitanowie akurat postanawiają korzystać z akcji port.

Mój czerwony galeon jeszcze pływa. Widzicie może tę czarną plamkę powyżej galeonu? No to właśnie slup, który mnie zatopił... Zielony galeon Patryka zmierza gdzieś (po wygraną)
Jak widać wszyscy uśmiechnięci, choć JediPrzemo nadal kombinuje ;)

Eclipse

W tzw. międzyczasie stopniowo zebrali się umówieni wcześniej gracze na Eclipse. Jako, że jednym z nich był PiotrSmu, nie musiałem odchodzić od Korsarzy na tłumaczenie zasad (a trochę jest do wytłumaczenia). Po godzinie rzuciłem okiem co słychać w kosmosie - trwał jeszcze pierwszy etap. I tak zaglądałem co od czasu do czasu śledząc postępy w eksploracji poszczególnych graczy. To, co początkowo zwróciło moją uwagę, to zdecydowana taktyka "kontrolowanego bankructwa" Piotrka nastawiona na szybką eksplorację, zgarnięcie odkryć i kolonizację ekonomiczną oraz szybki podbój Centrum Galaktyki. Z czasem jednak na pierwszy plan wysunęło się dramatycznie wolne tempo rozgrywki. Z sześciu władców imperiów aż trzech wyeliminował... czas. Jakoś ok. 22:30 ostatnia tura dobiegła końca. Zwycięzcą okazał się, zgodnie z przewidywaniami, PiotrSmu. Natomiast (niezwykle wartościowe) drugie miejsce zajął MarcinP.

Wyekspolorowana przestrzeń po kilku etapach.
Władcy imperiów skupieni.
ale bez przesady ;)

Horror w Arkham

Nieco wcześniej wystartował Horror w Arkham, chociaż słowo wystartował nie będzie tu chyba na miejscu. Bardziej odpowiednim określeniem byłoby "wytoczył się" albo bardziej malowniczo "z trudem rozpoczął proces przenikania osnowy rzeczywistości". Im dalej w las (a właściwie im płytsza drzemka Przedwiecznego) tym wyraźniejsze stawało się ogólne znużenie graczy spowodowane tak oczekiwaniem na własny ruch jak i ogólną bezwładnością rozgrywki. Ostatecznie tuż przed finalną pobudką gracze zdecydowali o przegranej. Wygrał Przedwieczny.

Początek... Mało kto wie, co robić. Albo inaczej - są tacy, którzy nie wiedzą ;)
Jak widać mega stół zdominowały zaledwie dwie gry, ale trzeba przyznać, że obie po 6 graczy.
Znacznie później w Arkham. Później także w sensie czasu lokalnego ;)

Z moich skromnych doświadczeń w Arkham wynika, że jest to gra, która naprawdę da się lubić, ale:

Przy zachowaniu powyższych warunków Horror w Arkham daje wiele satysfakcji. Poza tym przy mniejszej liczbie graczy nie zauważyłem, by grało się krócej. Tyle tylko, że szybciej nadchodzi własna kolej.

Podobne "znużenie" odczuwali grający po sąsiedzku eclipsowcy. W Eclipse mam jeszcze mniej doświadczenia niż w Arkham, ale własne zdanie jak najbardziej ;) Przy sześciu graczach jest naprawdę dużo czasu na myślenie podczas ruchów innych graczy. Tak więc można spokojnie wprowadzić limit 30 sekund na decyzję. Po tym czasie dysk musi zostać położony - wtedy oczekiwanie na własną kolejkę znacznie się skraca a przyjemność z grania nie maleje. Trzeba tylko przywyknąć do pewnej dyscypliny, chociaż oczywiście nie każdemu musi to odpowiadać.

Najważniejsza, moim zdaniem, w obu powyższych grach (i ogólnie grach wieloosobowych - zwłaszcza z mechaniką sekwencyjną i powyżej 4 graczy) jest płynność rozgrywki oraz determinacja, by dyscyplinować gawędziarzy i super-myśliwych. W granicach rozsądku oczywiście. Jeżeli to się nie uda, granie staje się bardzo nużące ze względu na monotonię oczekiwania na ruch, co rozwala najlepsze nawet gierki.

Może następnym razem spróbować z mniejszymi składami?

Small World

W czasie, gdy trwały podwójne męczarnie przy mega stole (Horror w Arkham wraz z Eclipse zajął całą powierzchnię) po ukończeniu Kupców i Korsarzy rozegrałem zaciętą partię Small World'a, której losy ważyły się aż do samego końca. I tu muszę w sposób szczególny podziękować memu rywalowi - Roadrunnerowi dzięki któremu mam chyba pierwsze własne zdjęcie z Fenomenalnej ;)

Po ostatniej turze Small World
Dzięki, Roadrunner ;) (tzn. prawdopodobnie)

Mage Wars

Równolegle walczyli magowie Pasza i (prawdopodobnie) Logan - sorki - nie zawsze poprawnie kojarzę ksywkę z człowiekiem. Oto co Pasza skrobnął w temacie:

Przy naszym stoliku mieliśmy kilka partyjek w Race for the Galaxy, a nastepnie dosyć długą partię w Mage Wars. Obrana przeze mnie taktyka (męczenie przeciwnika od samego początku aniołem z defence i buff vampiryzm przyniosła pozytywny skutek i ustawiła dalszą rozgrywkę. A rozpędzona priestessa jest trudna do zatrzymania. 
Za tydzień jeśli w BUWie bedzie transmisja Ligi Europy to zapewne bedzie grany Middle-Earth Quest.
Mage Wars - kolejne podejście

7 Cudów Świata

Reszta Kupców (bo Korsarzy nie było) oraz Asia rozpoczęli 7 Cudów Świata. Gra niby dość lekka, szybka i przyjemna, ale jak patrzę na minę Patryka, to już sam nie wiem ;)

Wbrew pozorom pudełko nie jest centralnym elementem mechaniki 7 Cudów ;)
Zatroskany Patryk po prawej. Czyżby plany się posypały? ;)

Cytadela

Na zakończenie pozostali bywalcy wieczorów czwartkowych rozegrali jeszcze partię Cytadeli. W praktyce można powiedzieć, że grała tylko Magda (wygrywając zdecydowanie - praktycznie przez knockout) a pozostali jedynie próbowali coś sklecić błąkając się jak dzieci we mgle ;) Na nic się zdały zżymania i wyszukana strategia JediPrzemo czy oryginalne (lub bardzo proste) próby innych graczy. Tego dnia Magda była nie do przejścia. Ale jest takie powiedzenie: nosił wilk razy kilka ;)

Dziękuję wszystkim uczestnikom wieczoru za przednią, choć dla niektórych wyjątkowo nużącą ;) zabawę i oczywiście zapraszam za tydzień :)