Aż miło było popatrzeć na te wszystkie armie ciągnące pod Helmowy Jar, Królewską Przystań oraz do... źródła największego hałasu (w przypadku żywych trupów oczywiście).
No tak, zombiaki... Nie wiem dokładnie, ile razy ostatni żywi ludzie usiłowali wymknąć się truposzom. Partii było kilka, ale wszystkie, które widziałem kończyły się mniej więcej w ten sam sposób...
Aby uczynić zadość świeckiej tradycji Pisful rozpoczął spotkanie w Fenomenalnej od Netrunnera z Loganem. Oto jego wrażenia:
Netrunner - pierwsza partia, zagrana Jinteki Co....dociąg kart, masakra !!! Nic nie mogłem pograć, to, że udało się zescorować bodaj 4 pkt to cud! Wyszły także kolejne błędy, co nas nie zabije, to nas wzmocni, lesson learned! Druga partia - gram Whizzard'em - dumny byłem z tego buildu jak nie wiem co, zatrzymał mnie prosty Toolbooth, zmagając się z materią, podjąłem desperacki run na R&D z dwiema kartami w ręku, Snare!...po sprawie...lesson learned again!
Pasza z Włodkiem w tzw. międzyczasie pozwolili sobie na partyjkę Warhammera.
Na nieco większą skalę starli się Djedi Gamer z Thanatosem. Zdaje się znów wygrały tzw. Ludy Zachodu przy decydującym udziale tych wrednych pokurczów o owłosionych stopach. Ale Mroczny Władca (Thanatos) nie powiedział jeszcze ostatniego słowa:
Wojna o pierścień okazała się bardzo satysfakcjonującą grą. Pierwsza rzecz klimat, mimo braku w zasadzie kart z „lore”, które są np. w Runewars w tej grze czuć atmosferę Władcy Pierścieni, czuć z jednej strony desperacką walkę o przetrwanie z drugiej marne szanse drużyny pierścienia na powodzenie misji. Mogę to oczywiście odbierać w ten sposób z uwagi na znajomość papierowej jak też filmowej trylogii jednak pod tym względem jest świetnie.
Gra, jako taka też jest interesująca. Zasady są co prawda dość skomplikowane i jest sporo wyjątków od nich ( choćby 3 warianty bitwy w zależności od terenu starcia), ale to kilku turach można sobie z nimi w miarę radzić. W grze jest dużo czynników losowych (bitwy, losowy dociąg kart „akcji”, losowe żetony zepsucia, losowe akcje dostępne w grze) mimo to nie mam poczucia, iż przegrałem przez los, ( choć w zasadzie było to o rzut kością, i „nie ten” żeton zepsucia), lecz z powodu błędów na poziomie strategicznym i taktycznym. Wynika to najprawdopodobniej z faktu, iż gracz w dużej mierze może wpływać na poziom losowości czy to przez modyfikacje rzutów czy to przez inne swoje działania.
Gra jest asymetryczna, ale o balansie po jednej partii nie ma sensu się wypowiadać, choć jak dla mnie brakuje paru opcji by Cień mógł więcej blokować powiernika pierścienia, gdy już znajdzie się na torze Mordoru.
Partia trwała ponad 5 godzin, ale uważam, że nie był to zmarnowany czas zwłaszcza, że końcówka była bardzo wyrównania i emocjonująca. Jedyna kwestia, jaka mnie martwi to regrywalność, oczywiście nawet w tej partii widzę sporo alternatywnych strategii do wypróbowania lecz mimo wszystko po kilkunastu partiach ich wachlarz się powoli wyczerpie.
Djedi Gamer (Wolne Ludy):
Faktycznie, partia okazała się dość nietypowa. Dużo zwrotów akcji. Najpierw Cień przekonał się, że źle przygotowany atak kończy się zwykle porażką. Potem, na skutek zagrania wrednej karty Cienia, drużynę muszą opuścić trzej Towarzysze i Frodo decyduje się nie wchodzić do Mordoru, choć stoi u jego bram. Ma już 7 punktów deprawacji...
Wolne Ludy widzą jednak większe szanse nawet na militarne zwycięstwo, co szybko okazuje się złudne, bo chwilę później sytuacja militarna Cienia poprawia się i Wolne Ludy decydują się odbić Helmowy Jar niż zająć Orthank.
Frodo w tym momencie musi wejść do Mordoru, bo już nie ma innej drogi. Chwilę później Cień ma już 9 punktów (przy 10 wygrywa) i decyduje się na oblężenie Ereboru. Krasnloludy są pewne zwycięstwa, bo armia Easterlingów nie jest wspierana przez Nazgule, ale... świetny atak Cienia i w Ereborze pozostaje już tylko jedna elitarna jednostka... W tym momencie plan Froda jest już tylko jeden - wrzucić pierścień do Góry Przeznaczenia i to jak najszybciej. Poziom deprawacji to już 9 (przy 12 przegrywa), a przed nim 2 pola. Rusza się i losuje 1 deprawację (ma 10), decyduje się nie odkrywać Gollumem, bo liczy jeszcze, że Erebor w tym czasie odeprze 1 atak Cienia (drugiego ataku już może nie wytrzymać). W ataku na Erebor ginie tylko jedna jednostka, a więc twierdza pozostaje nie zdobyta!
Teraz wszystko zależy tylko do Froda. Porusza się ponownie i liczy na to że Cień nie wyciągnie żetonu oka (na puli poszukiwań są dwie kości) i że będzie to żeton niebieski lub po prostu jedynka. Każdy inny żeton deprawuje Froda na ostatnim polu Góry Przeznaczenia. Choć prawdopodobieństwo jest nikłe, Cień losuje żeton niebieski (-2) i Frodo wrzuca pierścień w ogień. Koniec!
Wolne Ludy praktycznie nawet nie o rzut kością, a o dosłownie los żetonu wygrywają z Cieniem.
Z pewnej odległości przyglądałem się powietrznym zmaganiom Raleena z Czmielonem. Niestety nie załapałem się na końcówkę, więc nie znam ostatecznego wyniku.
Niby zwyczajne krzesło (tyle, że niezbyt wygodne i pokaleczyć się łatwo) a wzbudza tyle emocji. Ostatecznie na Żelaznym tronie zasiadł Fil Stark (gratulacje!), lecz wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, gdyby zima (tzn. 22:30) nie przerwała rozgrywki.
Eselti (Baratheon):
GoT naprawdę wymiata, dużo emocji i sporo myślenia. Mnie osobiście przeszkadzał trochę brak Martella, to dość mocno rozwala bilans, bo wówczas Tyrell moim zdaniem ma całkiem fajną pozycję do zajmowania sobie neutralnych prowincji na południu, umocnienia się i następnie mocnych ataków. Jako że Lannister miał jak zwykle problemy z Greyjoyem, ja (B) musiałem jakoś Tyrella szachować a udawało mi się chyba tylko dlatego że Tyrell po prostu się zachłysnął kasą i miał jej max kiedy ciągle jeszcze wylosowywały się karty z pobieraniem żetonów władzy. (a nie miał co z nią robić, żadnych licytacji o pozycje, Żelazny Tron ciągle był mój) Dobrze że sojusz ze Starkiem utrzymał się bez ciosów w plecy.
Podsumowując, dobra gra i jestem chętny na następne.
Sztafeta18 (Greyjoy):
GoT grany pierwszy raz od razu mnie oczarował (dziękuję tu Chmurnikowi za początkowe konsultacje co do zasad gry). Jak to bywa przy dobrych grach, zaraz wciągnąłem się w klimat i ruszyłem jako pierwszy do boju (zapał nowicjusza, koledzy od wcześniejszego BSG pamiętają ) z hasłem "My nie siejemy",ale jak to zwykle w życiu bywa - musiałem się szybko wycofać ze stolicy Lannisterów i podły Stark (jako postać w grze, nie mówię o prowadzącym ród Filipie!) mocnym ciosem w plecy dobił moją armię. Gracze nie zgodzili się abym zastąpił pokonaną armię figurkami z Zombicide. Mimo ciągłej szarpaniny nie oddałem stolicy, a nawet udało mi się zniweczyć plany Starków (ha, mówiłem że mam dobrą pamięć!).
Cały czas wierzę, że gdyby nie konieczność wcześniejszego zakończenia gry, zdobyłbym Winterfell i głowę Neda <demoniczny śmiech>
Fil (Stark):
Co do wygranej to było w tym sporo szczęścia - w pierwszych trzech turach przesunąłem się na 4 pozycję na Torze Zaopatrzenia + bodaj trzykrotna Mobilizacja pozwoliła mi na umocnienie się na północy. Tak na dobrą sprawę pierwszą walką między rodami jaką w ogóle przeprowadziłem był "zdradziecki" najazd na Greyjoyów. Nikt nie interesował się sprawami Starków, więc nie ukrywam skorzystałem z tego faktu i zaatakowałem w najdogodniejszym dla siebie, z punktu widzenia rozwoju ekonomicznego, momencie.
Borro (Tyrell o Starkach):
Dzięki Wąskiemu Morzu wszystko na północ od Tridentu należało do Starków. Ponieważ Baratheon, był zbyt zajęty potyczką ze mną to nawet nie bardzo miał jak walczyć o tamte tereny. Potem to już była kwestia przerzucenia wojsk przez rzekę. Najpierw zdobył Szczypcowy Przylądek, który jeśli dobrze kojarzę nawet nie był broniony. Stark mógł wygrać w 5 (albo 6?) turze przejmując Palec Flinta i Seagard. Na szczęście Greyjoyowie i Lannisterowie, którzy w pierwszych turach się ciukali wzajemnie, zakopali na chwilę topór wojenny, żeby odeprzeć te ataki. Jeśli się nie mylę to 6 zamkiem Starka zdobytym rzutem na taśmę w 8 turze był Seagard.
Kto by się spodziewał, że Shogun zapasi Pisfulowi - a jednak!
Pisful:
Shogun - whooooaaa! (zakrzyk po japońsku oczywiście )...jest klimat, jest rozkminka, bardzo fajny silnik, trochę losowości, bardzo mi się podobało, chętnie powtórzę.
Nieco po cichu (tym razem) miały miejsce testy prototypu nowej gry JediPrzemo.
Nie da się ukryć, iż ze względu na względnie proste (ale też atrakcyjne zasady) Puerto Rico jest jedną z najczęściej wypożyczanych gier z Limonki. W ostatni czwartek miały miejsce przynajmniej dwie partie.
Zauważyłem też liczne grono graczy Love Letter. Niby tylko kilka kart po kilka sztuk a ile przyjemności . Zwłaszcza w domowym wariancie bez pozostawiania odkrytych zagranych kart..
Hmm... Jak by to ująć... Myślę, że najogólniej można powiedzieć, że tym razem Sowieci przegrali walkowerem.
Tymczasem wszystkich spragnionych planszówek zapraszam na kolejne granie w kolejny czwartek!
Cytaty pochodzą z wypowiedzi graczy na forum gry-planszowe.